Pfaueninsel – Wyspa Pawia na popołudnie

Jako że ostatnio dużo podróżowaliśmy po południu Europy, wypada skierować swój palec na lewą stronę mapy, wychodząc naprzeciw wszystkim nudzącym się studentom, pracownikom  i gościom Berlina i Brandenburgii.  Jeśli zaliczyłeś już wszystkie ogólnie znane high light’y stolicy Niemiec, nudzi Cię już Potsdamer Platz i Brama Brandenburska, a spacery pod Unter der Linden stały się codziennością lub jeśli masz ochotę udać się na wyspę, a Twój budżet nie pozwala nawet na okazyjny dwudniowy wylot na Majorkę za 150 euro, to jest wycieczka dla Ciebie.  Zapraszam na Wyspę Pawii, leżąca między Poczdamem i Berlinem.

Wsiadamy na S Wannsee i przesiadamy się do stylowego żółtego dwupiętrowego autobusu linii 218 w kierunku Pfaueninsel. Przed nami przeprawa promem. Na wyspie nie kursują żadne środki transportu, dlatego prom jest mały i zabiera tylko ludzi. W sezonie od maja do sierpnia wyspa otwarta jest od 8.00  do 21.00, od listopada do stycznia 10- 16 i w marcu, kwietniu, wrześniu 9-18. Przeprawa to koszt 2,5 euro (zniżkowy 1,5 euro).

Cała wyspa jest objęta patronatem UNESCO jako światowe dziedzictwo kultury, dlatego warto tu się wybrać.

Gdy postawimy naszą nogę na Pfaueninsel, proponuję poszukać tablicy informacyjnej z mapką jak dotrzeć do poszczególnych obiektów. Poinformuje ona nas także o historii tego niezwykłego miejsca.

Pruski król Fryderyk Wilhelm II w roku 1793 przejął 67-mio hektarową wyspę, aby przekształcić ją w ogród. Wcześniej nazywała się ona Żuławy Królicze i znajdowało się na niej wyłącznie tajne laboratorium pewnego chemika (nie, to nie scenariusz do odcinka „Lost”).

Zaraz po wejściu skierujemy się do, wybudowanego prawdopodobnie już po roku od przejęcia wyspy, Pałacu.

Pałac został zbudowany dla i pod okiem Grafiny Lichtenau na kształt włoskich ruin. Wnętrza wypełniają tapety, podłogi ze śląskiego marmuru oraz stylowe meble. Tak, można wejść na górę. Ponoć jest świetny widok na Havel i Poczdam.

Co jednak szczególnie pozostaje w pamięci, to właśnie obecność przechadzających się to tu, to tam pawii.

Idziemy zatem dalej na wschód.

Ot ruiny! To tzw. Źródło Jakuba, ale to nie wojna czy jakieś zamieszki tak ją zniszczyły, tylko ówczesna moda na antyk.

Ładna pogoda , wokół las i czuję się jak w parku, tyle że odciętym od stałego lądu. Nie ma zbyt wielu ludzi, choć to sezon. Widać Niemcy nie doceniają tajemniczego miejsca i wybierają podberlińską Tropilaninsel (przykryty ogromną kopułą „świat” morza i palm.

Tymczasem na horyzoncie coś zaczyna wynurzać się zza konarów.

To Klosterruine (ruiny klasztoru), choć znowu to tylko stylizacja, którą zażyczył sobie mieć król. Taki miniklasztorek, w którym nigdy nie było mnichów. Tuż obok Meierei, czyli minifolwark. Ot kolejne życzenie Gryfiny zrealizowane przez Wielkiego Elekta, jak nazywają Fryderyka Wilhelma II Niemcy.

W drogę!

Po prawej Havel i pływający sobie dziarsko na żaglówkach w sobotnie południe pasjonaci wodnych uciech.

Wracam na zachód wyspy. Po drodze mijam rodziców grających z dziećmi w piłkę.  I po chwili jestem pod Świątynią ku pamięci Królowej Luizy. Przypominająca do złudzenia budowlę antyczną, została zbudowana w 1829 na pamiątkę zmarłej królowej.

Trochę powłóczę się i skręcę do centralnej ścieżki. W samym sercu wyspy znajduje się woltyżera z całkiem okazałą hodowlą ptaków. (Uwaga, do 2010 z powodu prac nie będzie tam ptaków, więc nie ma po co iść).

Spaceruję wśród rozłożystych drzew. Po kilku minutach dochodząc do Wielkiej Kolumny Wodnej.

Służyła ona swym orzeźwieniem podczas przechadzek w upalne dni.

Skręcam i już moim oczom ukazuje się Kavalierhaus.

Wymagający dziś remontu budynek służył w latach swojej świetności jako dom dla gości oraz obsługi na wyspie. Kiedy przeszedłem na fronton, zobaczyłem zaparkowany samochód. Okazało się, że dziś mieszkają tu 2 rodziny, dlatego zwiedzanie nie jest możliwe. A szkoda, bo mogliby, jak królowa Elżbieta II, udostępnić część swojej rezydencji.

Sporo już tych zameczków, nieprawdaż? Ale tym właśnie urzeka Pfaueninsel. Tymczasem na dzisiejszej mapie wyspy brakuje niegdyś bardzo okazałej palmiarni, która z niewyjaśnionych przyczyn spłonęła  w XIX w. Dziś przekształcono to miejsce w obciachowy ogród palm. Kto lubi taką prowizorkę, zapraszam do ogrodu różanego obok.

Zdecydowanie lepiej widoczna z wody budowla to miniaturowy Port Fregaty.

Można popływać „Royal Luizą”. To, wykonana specjalnie dla cesarskiej i przybywających do letniej rezydencji króla, kopia w skali 3:1 fregaty angielskiej. Wystarczająca na pływanie do Havel. Fajny pomysł.

Wracamy do przystani naszego promu. Tu witał mnie ciekawy domeczek.

Choć jeszcze bardziej intrygujący jest szyld w tym domeczku. Kto zna niemiecki niech czyta:

Tak kończymy wspaniały dzień na Pfaueninsel. Gorąco polecam taką mało wymagającą, pozytywnie zaskakującą wycieczkę. Wyspa Pawia to naprawdę urokliwe miejsce. Cesarz miał pomysł na wyspę a la Disneyland. Co rusz dobudowywał stylowe obiekty tak, że po wyspie chodzi się jakby odkrywając co chwilę coś nowego. Zza drzew może wyłonić się ciekawy pałacyk czy fontanna.  Gorąco polecam.

Na koniec byłem świadkiem niecodziennej uroczystości. Ślub po niemiecku.

Chyba nie było poprawin :)

Dubrovnik at the evening

„Perła Adriatyku”, „jeden jedyny”, „najsłoneczniejsze miasto ma Morzu Śródziemnym”„najpiękniejsze miasto świata” tak mówi się o tym miejscu. I wiecie co… to prawda! Witam w Dubrovniku!

Nie wiedziałem, że będę przejeżdżał koło Dubrovnika. Nie domyślałbym się nawet, że w trasie z Czarnogóry do Bośni tranzytuje się niewielki kawałek lądu należący do Chorwacji. Gdy spojrzymy na mapę, przekonamy się, że, de facto, to Bośnia chcąc mieć dostęp do morza wrzyna się w Hrvacką Republikę (skąd HR jest skrótem Chorwacji).


Wyświetl większą mapę

Byłoby wielkim podróżniczym faux pas, ominąć to przesławne miejsce. Jako fan obiektów listy UNESCO, musiałem to zobaczyć! Używając wszelkich zdolności perswazji, udało mi się przekonać współpodróżujących do lekkiego skrętu na zachód. Oto, jak ukazało mi się stare miasto.

Już z oddali prezentuje się wyjątkowo imponująco: piękna, jednorodna stylistycznie starówka o czerwonych dachówkach, otoczona gigantycznymi murami obronnymi, dzięki którym Dubrovnik nigdy nie został zdobyty.

Historia miasta związana jest z osadą Ragusa. Przez setki lat osada świetnie sobie radziła jako port, opierając się nawet potężnej Wenecji. W X i XI w blisko Ragusy osiedlili się Słowianie tworząc osadę, którą po polsku zwalibyśmy Dąbrową, a po chorwacku to nic innego jak właśnie Dubrovnik. Pozytywne relacje między osadami spowodowały zasypanie przesmyka między położoną na wyspie Ragusą a Słowianami, a jednocześnie zaczęto budować mury obronne i fortece. Połączone osady w XIV i XV wieku, obok Wenecji i Ankony, należały do potęgi handlowej Adriatyku. W XV wieku Dubrovnik- Ragusa dysponowały 200 statkami docierającymi do portów Anglii, Indii i Ameryk. Od 1525 Dubrovnik uznał zwierzchność imperium osmańskiego. [Za dużo już tej historii]… bogacili się i rozwijali, dobrze im było, aż do czasów Napoleona, który zajął miasto i włączył Dubrovnik w granice Austrii. Po II wojnie światowej razem z Chorwacją wszedł w zakres Jugosławii. Świeżo odrestaurowane zabytki nie zdążyły nacieszyć oczu turystów zbyt długo, bo w 1993, po ogłoszeniu w Republice Chorwackiej niepodległości, zaczęły się walki i ostrzeliwania ze strony Serbów i Czarnogórzan. Zdjęcia zbombardowanego miasta wpisanego na listę dziedzictwa UNESCO wstrząsnęły światową opinią publiczną.

A zatem wchodzę przez strzeżoną bramę do dawnego Dubrovnika

Nad druga bramą tutejszy patron – św. Błażej

Wychodzę na Stadum, czyli jeden z placów głównych. Na wprost dziwna kopuła – FONTANNA ONUFREGO.

Powstała w XV wieku jako punkt czerpania wody z wodociągów, dostarczających ten niezbędny, życiodajny składnik ze źródeł oddalonych o 15 km.

Po lewo 2 kościoły: Zbawiciela oraz klasztor Franciszkanów z XIV wieku.

Franciszkanie przenieśli się w obręb miasta, gdy dotychczasowej siedzibie groziło zniszczenie. Przepiękny i ponoć warty uwagi jest przykościelny klasztor oraz bogata biblioteka.

Idę szeroką jak na średniowiecze arterią. Bogactwo Dubrovnika chyba najlepiej podkreślają jego chodniki. WSZYSTKIE ulice i uliczki wyłożone są wypolerowanym marmurem. Olśniewające!

W ten sposób dochodzę do wschodniego skraju starówki – PLACU LUZA. To tu znajdują się najbardziej reprezentatywne budowle miasta.

Po lewej wierna rekonstrukcja wieży z 1444 r, a po prawej – Kolumna Onurfego z małą Fontanna. Kiedy spojrzymy dalej, nasz wzrok na pewno przykuje Kościół św. Błażeja. Ciekawy, szczególnie dla interesujących się historią, jest posąg wewnątrz tej barokowej świątyni. Św. Błażej, patron miasta, trzyma w ręku jego model. Tak wyglądał Dubrovnik przed trzęsieniem ziemi w 1667 r.

Idziemy dalej. Instynkt podróżnika prowadzi nas wzdłuż ulicy Pred Dvorom. Za nami Pałac Sponza.

Wspaniała, bogato inkrustowana kolumnada jest oryginałem z XVI wieku i w niemalże nienaruszonym stanie przetrwała trzęsienie ziemi. Było to ówczesne World Trade Center z akademią i urzędem miar i wag, na co dobitnie wskazuje napis „ Jest zakazane oszukiwać i fałszować miary; gdy ważę towary, waży ze mną sam Bóg”. Tutaj też mieści się archiwum miejskie Dubrovnika.

Tuż obok Pałacu Wielkiej Rady, siedziby sejmu Dubrovnika mieści się… Wenecja? Nie, choć Pałac Rektorów powoduje we mnie od razu takie skojarzenia. Gotycko- renesansowa budowla to jedna z wizytówek najsławniejszego miasta Chorwacji.

Niech nie dziwi was nazwa. To nie obiekt władz uniwersytetu. Nie ma tu takiego. Rektorzy stali na czele Dubrovnika. Każdy z nich wybierany był na miesiąc, choć i tak główną władzę w mieście sprawowała tzw. Mała Rada.

Wychodzę ogromną bramą na przystań. Mury są naprawdę potężne i nie dziw, że nigdy niezdobyte.

Ściemnia się, ale życie tętni tutaj na całego. Po ilości języków na ulicach można zrozumieć, dlaczego władzom Chorwacji tak bardzo zależy na utrzymaniu piękna tego miasta. U wybrzeża cumują statki turystyczne, które w swoich śródziemnomorskich rejsach nie mogły tu nie zawitać.

[5465]

W przewodnikach zachęcają do zwiedzania miasta z trasy poprowadzonej murami miasta, na nią, podobnie jak i na akwarium, jest już za późno.

Z przystani (Stara Luka) wychodzę innym wyjściem, tak, że na wprost mnie stoi teraz katedra Wniebowzięcia NMP.

W środku scena wniebowzięcia samego Tycjana. Warto zobaczyć skarbiec z największą ponoć kolekcją sakralnych artefaktów.

Kawiarnie i restauracje zapełniają się. Lato i morski klimat sprzyjają jedzeniu na dworze

Ciekawostką jest, iż w swoim bogactwie Dubrovnik inwestował również w ówczesną służbę zdrowia i pomoc socjalną. W XIII otwarto tu przytułek dla trędowatych. Już w XIV miasto miało lekarzy i, działającą do dziś, aptekę. W kolejnym wieku zbudowano tu wodociągi i kanalizację. W klasztorze klarysek otwarto jeden z pierwszych w Europie sierocińców. Ponadto każdy przybywający do miasta, musiał odbyć kwarantannę za murami miasta. Tak rygorystyczne dbanie było uzasadnione. Bano się mogącej bardzo łatwo wybuchnąć epidemii.

Noc. Wracamy na parking.

Mostar

Kiedy wjeżdżasz do Bośni, myślisz Bałkany. Kiedy mówisz Bałkany, myślisz wojna. Znane z podręczników określenie „kocioł bałkański” prawdopodobnie nie straciło na ważności, ale pasjonaci militariów, łusek po kulach wpadających pod nogi, wyrzutni rakietowych za każdym rogiem ulicy i partyzanckich bojowników zamiast ekspedientek będą zawiedzeni. Wojny na Bałkanach już nie ma (co nie znaczy, że nie będzie), choć jej pozostałości do dziś widzimy już w momencie wjazdu do Mostaru – miasta sławnego mostu.

„Najpierw powstał most” tak zaczyna się historia miasta w Hercegowinie. Dopiero po tym fakcie zaczęła się rozwijać osada nad rzeką Neretwy. Charakterystyczny kształt mostu nadali mu Turcy w XV w p.Chr. Przy okazji sprowadzili rzemieślników, kupców, złotników…, czyli receptę na szybki rozwój miasta. Turków przegnali Austriacy, wprowadzając do infrastruktury nudne gmachy użyteczności publicznej.

Docieramy do miasta. Od razu kierujemy się na Starówkę. Jak radzą bardziej doświadczeni, samochód zostaje na parkingu. W sklepach i knajpkach nie ma problemu z płaceniem w euro, choć ceny zaokrąglane są do góry. Parking – 1 euro za godzinę. Przechodzimy jeszcze jedną uliczkę i się zaczyna… Muszę zweryfikować moją listę BEST PLACES. Zmiany będą poważne, bo zdetronizowany może zostać wieloletni lider angielski – Arundel. Dopołudnie w Medjugorie, popołudnie w Mostarze. Stopniowo zachodzące słońce podnosi walory estetyczne miasteczka.  Pod sandałami czuję, że bruk, jeśli nie oryginalny, to wiernie odwzorowujący dawne czasy.

Wszystko wygląda stylowo.  Nawet wnętrza zaskakują. Np. tu jazz na suficie.

Przechodzimy obok najróżniejszych precjozów i kuszących restauracyjek, kierując się na – ponoć jeszcze bardziej atrakcyjną – lewą stronę Neretwy. I oto jest:

MOST

Będzie miał jednak rację ten, kto nie dowierzy jego ponad 500 – letniej historii. Obecny jest wierną repliką zburzonego w 1993, o czym przypomina kamień.

Od maja 1993 r. przez prawie rok wojska chorwackie oblegały muzułmańską część Mostaru, znajdującą się na wschodnim brzegu. Niczym do kaczek chorwaccy snajperzy polowali na ludność cywilną, zabijając ok. 2 tyś. mieszkańców miasta. W starciach ucierpiały też liczne budynki oraz zburzony został most.

Mi tutejszy Most Turecki przypomina nieco ten nad Canal Grande  w Wenecji. Też nie wiem, jak radzą sobie z oblodzeniem. 29 m,  4.5 m szerokości i tylko jedno przęsło.

Nie powinni mnie dziwić, skaczący do turkusowej wody, młodzi tubylcy, wszak co roku odbywa się tu nielegalny konkurs skoków z dwudziesto-jedno metrowego mostu.

Przerzucamy się na lewobrzeżną część Starówki. Co za zmiana! Faktycznie, to chyba najbardziej kontrastujące miejsce religijne w Europie. Z jednej strony chrześcijanie, z drugiej część muzułmańska. Górzysty krajobraz dopełniają co i rusz spiczaste świątynie minaretów i kopuły meczetów. Z wież regularnie rozbrzmiewa melodyjna zachęta do modlitwy.

Spacerujemy po uliczce biegnącej równolegle z rzeką.

Po kilku minutach i kilkunastu „ochach i achach” docieram do bramy, za którą wznosi się MECZET MEHMED-PASZY

Na dziedzińcu warta podziwiania studnia do rytualnego obmycia przed wejściem (boso) do meczetu na modlitwę.

Kontynuujemy spacer, wokół stragany i barwne kramy. Tkaniny, stroje i biżuterię część sprzedawców wystawia na zewnątrz ubarwiając wąskie przejścia.

Spacerujemy przez kolejne ulice. Zdaje się, że przylegającą do Neretwy Starówką i wychodzimy na ulice, już bardziej przypominające nasz stereotypowy obraz Hercegowiny.

Odrapane, niewyremontowane domy to niestety reguła. Kierujemy się do kolejnego, pomniejszego meczetu. Sporo tu starszych ludzi, którzy odmawiają coś w rodzaju różańca.

Zielone nekrologi na ścianach świadczą o islamskim pochówku, czarne są chrześcijańskie.

Kilka ulic dalej ważny obiekt: MECZET KRADJOZA-BEGA.

Zawitałem też do cmentarza muzułmańskiego.  Zamiast krzyży słupy. Wejście do meczetu jest płatne 1 euro. Drugim wariantem, uważam że ciekawszym, jest opcja połączonego biletu z wejściem na minaret i panoramą miasta. Niestety otwarte do 16.00. Nie zdążyliśmy.

Pora coś zjeść. W drodze powrotnej kierujemy się nosem i estetyką lokalu. Pomimo że na ulicach nie należących bezpośrednio do starówki ceny są zaskakująco niskie, wygląd lokalu poddaje w wątpliwość jakość serwowanych potraw.

Zaczynają się „złote godziny”, jak nazywają je fotografowie. Około godziny przed zachodem i wschodem słońce daje ciepły pomarańczowo- czerwony kolor, a ostry kąt padania rzuca długie cienie. To właśnie wtedy można robić efektowne zdjęcia. Zwłaszcza krajobrazów i budynków.

Zatrzymujemy się w świetnej lokalizacji. Widok na most, lokalizacja: Starówka. W zachodniej Europie równałoby się to z astronomicznymi cenami. Tu możemy poczuć się jak prawdziwi turyści. Świetne jedzenie kuchni włoskiej, bośniackiej i serbskiej.

Mimo że przewodniki piszą, jakoby to najlepszy widok na Turecki Most  rozciągał się z Luckiego mostu, mi wystarczy ta perspektywa. Ciepłe zachodzące słońce, dobre jedzenie i piękne miejsce – cóż więcej trzeba.

Zahipnotyzowani urokiem chwili, kierujemy się z powrotem na prawą stronę mostu.  Mijamy wystawę, która upamiętnia straszliwe zniszczenia dokonane w ostatnim dziesięcioleciu w mieście.

Tylko spójrzcie na to zdjęcie i oceńcie klimat mostarskiej starówki:

Szukając dostępu do Internetu, natrafiliśmy na kolejną ciekawą knajpkę. Na górze bar, w piwnicy kafejka internetowa. I choć szybkość połączenia dawała trochę do życzenia, to poszukiwane informacje o wejściu na Maglić, najwyższą górę Bośni i Hercegowiny, znaleźliśmy. Przy okazji dowiedzieliśmy się o starciach z kupcami na wyburzanym Stadionie Dziesięciolecia i śmierci prof. Kołakowskiego.  Wielki Człowiek, wielki Filozof, wielki Radomianin.

Co za spokojne miejsce wolne od zgiełku, nie przeżarte konsumpcjonizmem, sklepami  bez cen na wystawach, hotelami, do których wchodząc wstydzisz się podnieść głowę, restauracjami, w których modlisz się, żeby ceny w menu okazały się być w lokalnej walucie, a nie euro czy dolarach, turystów, którzy w ubraniach wartych więcej niż twój samochód, zwiedzając marzą, żeby jak najszybciej wrócić do jacuzzi w swoim penthousie.  Taki skarb w, chyba niedocenianym turystycznie regionie, biednej, dotkniętej długotrwałymi wojnami Hercegowinie.

Podobnie jak mnie, Mostar zauroczył tysiące, jeśli nie miliony ludzi. Jego historyczne znaczenie i urok doceniony został ostatnio (17 lipca 2005) przez wpisanie na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Gratuluję, naprawdę należało się.

Na parkingu miła, choć dająca do myślenia, niespodzianka. Wracamy na parking, przygotowywaliśmy już pieniądze za 3-cią godzinę postoju.  Naszego windykatora nie było na posterunku. A może to sprytny mostarczyk chciał zarobić na zachodnich turystach, a parking był bezpłatny?  Mniejsza z tym, samochód nietknięty stał na stanowisku.

Skopje w 24h

Dziś zabieram was do państwa, które oficjalnie nie istnieje. To nie będzie Nibylandia. Zapraszam do Macedonii i jej stolicy. Tej nazwy nie znajdziecie jednak w oficjalnych międzynarodowych dokumentach. Sprawa narodowości Alexandra Wielkiego i historyczna nazwa państwa jest do dziś nie do zaakceptowania dla Greków, którzy skutecznie blokują akcesję Macedonii do NATO. W języku dyplomacji to niewielkie bałkańskie państwo określa się mianem Byłej Republiki Jugosławii.
Czytaj dalej

Zooooo

Zaczął się maj więc czas na akcent przyrodniczy.
Dziś zapraszam do NAJWIĘKSZEGO na świecie Zoo.
Oaza egzotyki z całej kuli ziemskiej skumulowana w samym sercu metropolii. Niezapomniane wrażenie!
Czytaj dalej

#1 w Google

Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

neonSTUDIO ma zaszczyt podziękować za odwiedziny, komentarze oraz wszelką formę aktywności.Dzięki Wam niniejsza strona została ulokowana na 1-wszym miejscu rankingu stron Google.

Po wpisaniu w Google słowa kluczowego ‚neonstudio’ z czołowych pozycji trafisz już na tą stronę.

Dzięki.